****

Podobno wszystko potrzebuje zmian, nawet ten kraj. Kraj, który pełen jest takich, którzy ciągle jeszcze wierzą w to, że komunizm był czymś dobrym.

A co dobrego może być w godzinie policyjnej, kolejkach za wszystkim, widoku pustych półek czy czekoladzie na kartki? Zamyślił się przez chwilę, wodząc gumowym końcem laski, po kwadratowej bryle chodnikowej płyty. Tych dwoje, również śledziło wzrokiem jej niewidome ruchy. Potem starszy mężczyzna, znów stuknął o zszarzały beton trotuaru i powiedział, jakby swą ostatnią myśl: - To zupełnie tak, jakby opowiadać dziecku straszną bajkę. Mimo, iż już na sam jej tytuł trzęsie się ono ze strachu, to jednak uparcie chce ją słyszeć co wieczór od nowa...                                                                           "Bóg. Honor, Ojczyzna".

 

 

****

- I co? Zapytała kobieta. Ton jej głosu, zdradzał podenerwowanie. - I nic... Zauważył, kładąc swoją ciężką, opaloną dłoń na jej drobnej ręce: - Jestem pijany. Cała reszta nie obchodzi mnie dziś zupełnie. Ona uciekła z ręką zaciskając ją w pięść. - Jesteś egoistą... Oznajmiła, mierząc go smutnym spojrzeniem. Potem wstała, odwracając się ku wyjściu.

- Wiem. Odpowiedział, zatrzymując ją jeszcze na krótko: - Wiem też, że żadna praca nie jest w stanie zadać człowiekowi takiego bólu, jakim jest ból pustych rąk... Dodał, wodząc wzrokiem za wychodzącą kobietą.                                       "Puste ręce".

 

****

Ludzie przychodzą, ludzie odchodzą, a firma wciąż stoi. Kiedyś wszystko było nasze, teraz wszystko jest ich. Zmienił się system, zniknęły hasła. Nikt nikogo już nie agituje, nie namawia. Pozornie wszystko się zmieniło, ale my- robotnicy wciąż jesteśmy tacy sami. Ja chcę tylko jednego. Chcę zarabiać tak, aby mieć za co utrzymać rodzinę. Ci, tam na górze, zupełnie mnie nie obchodzą. Kto jest u koryta zawsze śpiewa inaczej. I nie ma zupełnego znaczenia, czy to demokracja, czy socjalizm. Otarł rękawem spocone czoło i pociągnął dwa duże łyki mleka. Chłopak milczał przez chwilę, wsłuchawszy się w jego niski, drżący od zmęczenia, lub powagi głos. - Ale teraz podobno jest lepiej... - Dodał niepewnie.

– Lepiej? Chłopie, popracujesz trochę to się przekonasz. – Lepiej będzie, jak nas nie będzie… Rzucił tamten, rozpinając dwa guziki koszuli...                                                                                                                  "Skóra"

 

****

Nie zapalając światła, przeszedł do kuchni. Było już późno. Księżyc rzucał swoje trupie światło na małe, zagracone wnętrze. Zegar na ścianie tykał głośno, zagłuszając jego oddech. Oddech jego i jeszcze czyjś, bardziej ciężki, zmęczony. Widział przy stole pochyloną postać. Szerokie ramiona w półmroku sprawiały wrażenie jeszcze masywniejszych, tracąc kontury w tle kuchennej szafki. Usiadł, wyciągając z leżącej na stole paczki, papierosa. Błysnął zapaloną zapałką, na krótką chwilę wydzierając nocy, kawałek jej królestwa. Na stole tuż przed nim, stała pusta butelka po wódce i kieliszek. Nierozłączna para na balecie życia. Ojciec, śnił snem pijaka, o lepszym jutrze, kolejnej flaszce, lub o czasach, kiedy i on sam jeszcze wierzył.

Palił wolno papierosa, wsłuchany w tykanie zegara i ciężki oddech ojca. Nie budził go, próbował myśleć. Głowa ciążyła od wypitego alkoholu i zmęczenia. Siedział i patrzył. W czarną otchłań okien, w cień naprzeciw siebie, zupełnie bezimienny.. bez twarzy. Który z dnia na dzień, ginął coraz bardziej w mrokach życia, tracąc rysy człowieczeństwa...                                                                                                                      "Skóra".

 

 

 

 ****

Mężczyzna zacisnął mocniej tkwiącą na ramieniu dziewczyny rękę. Próbując dać tym do zrozumienia, iż jest obok. Ale ona zdawała się tego wcale nie dostrzegać. Wpatrzona nieprzytomnie w dzikie kompozycje kwiatów na kawałku spódnicy opiewającym jej jędrne młodością uda. Oddychała niespokojnie, a jej zbyt kobiece piersi kołysały się lekko w ruchach wdychanego i wydychanego powietrza. Przez chwilę zapragnął jej dotknąć. Inaczej. Jak mężczyzna dotyka kobietę. W ciszy rozszerzonych źrenic, z niewiadomą, co stanie się potem. Żachnął się jednak, jakby to co przed chwilą poczuł, było krępującym wspomnieniem. Pocztówką z innego życia, o której dawno już zapomniał. Przeżegnał się szybko, obejmując na koniec palcami prawej ręki, rozgrzany metal tkwiącego na piersiach krzyża.

"Spowiedź"

 

****

Zastanawiał się, dokąd go przywieziono. Dziesiątki krętych, długich korytarzy i światło, przedzierające się w znikomym stopniu przez materiał nałożonego na głowę worka. Czuł strach i po raz pierwszy od dłuższego czasu nie było mu do śmiechu. Wiedział, że dokładnie o to im chodzi. Żeby go złamać. Żeby zdusić w nim jego inność tak, by znów stał się uległy.

Wreszcie się zatrzymali. W drzwiach szczęknął klucz i te otwarły się zaskrzypiawszy ciężko. Ściągnięto mu z głowy worek i rozkrępowano ręce. Zmrużył oczy od światła i usłyszał za sobą dźwięk zamykanych drzwi, wraz z charakterystycznym zaskoczeniem zamka.

Kiedy oczy pana Boba przyzwyczaiły się już do światła, rozejrzał się wolno po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Była to, pomalowana na biało sala, wyglądająca trochę na szpitalną. Dwa metalowe łóżka, stały po prawej stronie dużego, zakratowanego okna. Dwa następne znajdowały się po przeciwległej stronie. Prócz nich, w pomieszczeniu był jeszcze tylko stół, postawiony w kącie sali.

Na łóżkach siedziało dwóch mężczyzn. Trzeci natomiast, przechadzał się nerwowo tam i z powrotem, żywo gestykulując lewą ręką. Kiedy tylko spostrzegł nowego gościa, zbliżył się dość energicznym krokiem w jego stronę.

- Z kim mam przyjemność? – zapytał, wsuwając prawą, pulchną dłoń, w przestrzeń między guzikami koszuli.

- Pan Bob… - odpowiedział pan Bob.

- Napoleon – rzekł tamten, prężąc się niczym struna gitary.

- A tamci dwaj… - dodał po chwili, wskazując wolną ręką na mężczyzn, na których niespodziewana wizyta zdawała się nie robić najmniejszego wrażenia: - To Korowiow i ten mniejszy, pękaty, który właśnie prycha, to Behemot., jemu ciągle wydaje się, że jest kotem. – kończąc mówić, popatrzył przeciągle na pana Boba i bez słowa oddalił się krokiem dystyngowanym w swoje niedawne miejsce spaceru….                                              "Ballada o zapomnianym uśmiechu"

 

 ****

Obok miejsca w którym stali, przekuśtykał mały, brudny pies z utrąconą , tylną łapą, która bezwładnie wlekła mu się po ziemi, zamiatając żółte liście.

-Tego, kto mu to zrobił potraktowałabym tak samo.- Odezwała się dziewczyna, śledząc pełnym troski wzrokiem, czarny, podskakujący kształt. – To nieludzkie.

- Masz rację. – Odezwał się chłopak. – Choć to niczego by już nie zmieniło. Bo jeżeli nawet to był jego pan, ten pies do niego wróci, żebrząc o jego miłość. Ludzka wierność jest tak śmiesznie nietrwała w porównaniu z wiernością psów, że my- ludzie powinniśmy się od nich uczyć znaczenia tego uczucia, nie odwrotnie. Opowiem ci pewną historię, która wydarzyła się parę lat temu w mieście, z którego codziennie dojeżdżałem pociągiem do pracy. Na jednym z peronów, któregoś dnia spotkałem psa. Początkowo nie zwróciłem zupełnie na niego uwagi. Ale on wystawał tam co dzień. Był, kiedy ja jechałem do pracy, był, kiedy z niej wracałem. Nie szwędał się pomiędzy nogami oczekujących na pociąg, nie ujadał na nikogo. Leżał tylko ciągle w tym samym miejscu, z pyskiem schowanym między łapami. W jego oczach było coś z cierpienia i męki, i choć nie widziałem na jego ciele żadnych ran, wiedziałem, czułem że ten pies zdycha. Nigdy nie widziałem też by wziął od kogoś choćby kawałek kiełbasy czy chleba. Leżał tylko w zupełnym spokoju obok drewnianej ławki, podnosząc żywo łeb na każdy dźwięk hamulców wjeżdżającego na peron pociągu. Czasem tylko zrywał się i wściekle ujadając gonił elektrowóz na całej długości peronu. Wyjąc i rzucając się prawie pod żelazne koła. Potem dowiedziałem się od jednego kolejarza, że taki elektrowóz zabił jego opiekuna... i powiedz sama czy to nie jest piękna opowiastka o wierności? – Odparł, uśmiechając się smutno. – Potem ten pies zdechł z tęsknoty, a ja wyjechałem z tego miasta...

 

****

Ten bar to poczekalnia. Setki niecierpliwych spojrzeń w kierunku drzwi. Śledzenie wskazówek zegarków - będące dowodem ulotności życia i śmiertelność chwili. Wszyscy na coś czekamy, tyle, że dla niektórych jedyny pociąg odjechał już dawno i nie zostało im już nic. Oni jednak nic o tym nie wiedzą.. a może właśnie wiedzą zbyt dobrze i przychodzą w to miejsce, by spotkać się z tymi, którzy mają jeszcze nadzieję? Człowiekowi jest lepiej, kiedy nie jest sam. Wtedy łatwiej mu znieść nawet najgorsze kurestwo i upokorzenie. Ważne jest, że gdy już upadniesz, obok był ktoś, kto poda ci rękę abyś mógł wstać. Resztę przetrzymasz już sam...                                                        "Bar pod samotnym człowiekiem..."

 

 

****

Ten brzydki, pstrokaty pies, który odwiedzał nasze podwórko i o którym nikt nie wiedział niczego – stał się jego nieodłącznym elementem. Smutny, z oczami, które przywodziły mi na myśl już zawsze cukierki dziadka; wkomponowany w wisielczy krajobraz wysuszonego drzewa, do którego starym powrozem przymocowano kilka blaszanych puszek, dyndających na wietrze i straszących ciekawskie wróble. Szwendał się, tak samo brzydkim ogonem niemal zamiatając ziemię. Niekiedy znikał. Nie było go dzień, dwa, czasem dłużej. Myślałem wtedy, że może gdzieś odnalazł swój prawdziwy dom i nie wróci już nigdy. Ale on wracał...wracał zawsze. Trzęsąc na mój widok łaciatym łbem i trącając mnie swym wiecznie mokrym pyskiem. Wtedy, znów zabierałem go na most. Stał tam razem ze mną, łypiąc ciekawie na przejeżdżające z łoskotem pociągi, a ja przymykałem oczy, modląc się po cichu dotąd, aż most przestawał się kołysać. Moją modlitwę powodował zwykły lęk, była więc tak chaotyczna i urywana ,jak tylko potrafi być prośba o zachowanie życia. Jednak ja nie modliłem się wtedy do Boga, czciłem wtedy słońce, patrząc na kolejny- dziesiąty, lub setny- zmierzch, nad dachami wszystkich domów. Prócz jednego. Bo tylko tam gdzie mieszkałem, zachód nie docierał nigdy.                                                                               "Pies"

 

****

Początki zawsze są niezwykłe. – Powiedziała głośno westchnąwszy. – Ta niepewność, z którą idziesz spać... Nadzieja, z jaką wstajesz... Dreszcze i śmiałość, która nagle cię opuszcza...Czekasz choćby na słowo, dźwięk znajomego głosu czy kroków na schodach lub choćby na list, który zawsze przychodzi spóźniony. A wiesz, dlaczego tak się dzieje? – Spytała, patrząc prosto w jego skupione, duże oczy. Nie odpowiedział. – W tym wszystkim najważniejszy jest początek. – Odparła po krótkiej chwili, kiedy oboje śledzili artystyczny lot stada gołębi kołujących nad dachami. – To on doświadcza nas strachem i poczuciem bezpieczeństwa, niepokojem i wiarą. A nasz początek jest tutaj. Uśmiechnęła się, kładąc swoją dłoń powoli na jego.- W tym mieście. – Dodała, chcąc objąć wzrokiem całą jego mleczną tego dnia panoramę.

 

 - Mieście, z którego dziś wyjeżdżamy... – Odezwał się, zamykając wolno oczy, aby i ten obraz stał się wspomnieniem...                                         "Przeprowadzka"

 

****

Dziewczyna milczała. Stała w niebieskiej sukience nie dalej jak na wyciągnięcie mojej ręki, kołysząc z każdym oddechem parą małych piersi. Kiedy patrzyłem jak przymykała w słońcu oczy, jak włosy opadają na jej mocne ramiona albo jak uchyla lekko pełne usta, mówiąc niesłyszalne dla mnie słowa - pragnąłem ją mieć. Czułem też dobrze jej zapach, którego moje nozdrza zaczynały się uczyć na pamięć.

- On nie przyjdzie – powiedziałem, śledząc teraz razem z nią pustkę małej

uliczki...

 

Miałem rację - nie przyszedł. A ona była potem ze mną, powtarzając mi słowa, które ja sam mówiłem kiedyś innej. Byliśmy parą aktorów znających do znudzenia swoje kwestie. Tych kilka wytartych słów było dla nas azylem. Czas nie miał wtedy zupełnego znaczenia. Wszystkie kłamstwa świata bladły przy jednym kłamstwie nas dwojga. Kłamstwie, które inni nazywają miłością. Uwielbiałem na nią patrzeć. Czasem, kiedy się kłóciliśmy, jej twarz niezmiennie przybierała wyraz nadąsanego dziecka. Znałem dobrze jej zapach. A to, co czyniło ją inną od reszty, to jej ulubiony porcelanowy słoń, z którym nie rozstawała się nigdy. Niebieski słoń z utrąconą trąbą.

Pewnego dnia nie przyszła w umówione miejsce. Nie pamiętam już jak długo czekałem... godzinę, dwie czy pół. I kiedy już miałem odejść, usłyszałem za sobą te trzy słowa:

- Ona nie przyjdzie…                                                                     "Dziewczyna bez sukienki".

 

 ****

-Ten stary dom umiera...- Powiedział mężczyzna, ściskając w ręku długi, zardzewiały klucz. – Schody trzeszczą jak zastałe kości. Samotny pająk marznie w kącie okna, rozpinając swoją sieć, lecz nikt go już nie odwiedza. Drzwi nie mówią już ani słowa. Nikt z nich nie wychodzi i nikt nimi nie wraca. Milczą, jakby powiedziały już wszystko o ludziach i o ich życiu. Czasem jeszcze słychać kroki. Nieśmiałe i lekkie, jak kroki dziecka, które kogoś lub czegoś szuka. I am już nie wiem, czy to prawda, czy to moje własne myśli błądzą korytarzami tej pustki...Bo ten stary dom umiera. – Dodał chłodno, gubiąc kontury swej rosłej postaci w piwnicznej ciemności. – Niech pan zapamięta...że domy umierają bez ludzi.

 

 ****

W barze tym była kelnerka, Renata. Dziewczyna o twarzy modelki z paryskiego żurnala. Długich, czarnych jak mahoń włosach i tegoż koloru oczach. Było w niej tyle niewinności i wdzięku, że mogła zawstydzić nim nawet największego, śliniącego się na jej widok gbura. Kiedyś, mój znajomy pisarz powiedział o niej:

„To bardzo szlachetne że Bóg stworzył piękno ale zapomniał o jednym, że w miejscach takich jak to, piękno wypala się i więdnie z każdym obelżywym słowem i każdym pożądliwym spojrzeniem. Szpetota nie lubi konkurencji. A twarz tej dziewczyny przypomina nam uparcie o tym, o czym już prawie zapomnieliśmy. Mianowicie, że one wszystkie nie rodzą się takie, jakimi są potem. To tylko nasze słowa, nasze gesty i nasze ciała zmieniają je już na zawsze. Czasem i w jedną noc. I budzą w nas złość i gorycz. Lecz tak naprawdę mamy żal do siebie samych, że nie potrafimy zachować ich piękna.”

 

 Literacko

fragmenty  opowiadań, dialogów i tekstów mojego autorstwa:

 

 ****

Kiedyś ona była moim brzegiem, a ja byłem jak statek. Oddalaliśmy się od siebie na dzień, dwa, godzinę, żeby odnaleźć się znowu. W przypływie słów, słonej wilgoci powracającej fali i w mocnej przystani ud. Ale to było dawno. Tak dawno, że sam już nie wiem czy tylko o tym nie śniłem. I gdyby nie to...- tu wskazał na zdjęcie i zaciągnął się łapczywie papierosem – pewnie bym w to uwierzył. To takie banalnie głupie, że po wszystkim zostają nam już tylko te nieme, łatwopalne kawałki wspomnień. Na które czasem patrzymy i o których nie możemy powiedzieć już nic więcej, jak tylko to jedno jedyne słowo – przeszłość...

(„Nie opowiem wam już nic”)

 

 

****

I ci wszyscy męczennicy, którzy już dawno przegrali swoje życie ofiarując je tej jednej jedynej kobiecie, która potem od nich odeszła. Pijani Romeowie, których tak wielu spotykam pod pustymi balkonami, kiedy bełkoczą coś niezrozumiale o wiecznej miłości, mówiąc słowa, które dawno zapomnieli i które są im dziś tak samo dalekie jak dni, kiedy były z nimi one. I to miasto tonące w jesieni. Mokrej i cuchnącej jak sierść deszczowego psa. Pełzające w niebieskawym dymie palonych na cmentarzach liści i melodii ulicznego grajka. Wszystko jest tak, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy tu przyjechałem. -Mówił wolno, wodząc zamyślonym wzrokiem wokół na wpół opróżnionej szklanki. – Cały ten bajzel wygląda prawie tak samo jak wtedy, kiedy miałem dwadzieścia lat. Przyjechałem tu mając mnóstwo pomysłów na życie i wiarę, że ja sam mogę coś zrobić. Ale dzisiaj nic już nie jest takie jak kiedyś ... – Zamilkł, wychylając jednym tchem zawartość szklanki. – bo nie ma już jej...

 

 

 

****

On siedział na brzegu łóżka, przekładając w dłoniach grzechoczące pudełko zapałek. Przez uchylone okno wdzierał się chłód poranka, głaszcząc delikatnie jego nagie, opalone plecy. Niewielki pokój trwał niczym stara fotografia – nieruchomy i martwy – w lekko brązowym świetle. Mężczyzna jeszcze raz, zwinnym ruchem podrzucił pudełko, po czym śledził jak opada na kołdrę, wydając cichy odgłos. Odwrócił się. Jego wzrok, zatrzymał się na śpiącej kobiecie. Była młoda. Czarna, atłasowa halka opinała jej smukły kształt. Nagie ramiona, przedzielone jedynie paskami cienkich ramiączek, miały kolor trochę zawstydzonej, dziewczęcej twarzy. Patrzył, jak oddycha, unosząc pełne piersi. Sięgnął po papierosy i wyciągnąwszy z paczki jednego, obrócił go kilkakrotnie między kciukiem a palcem wskazującym, po czym skierował go do ust, uwalniając ciepły płomień z zielonego łepka zapałki. Dym zatańczył w milczeniu, niczym aktor w niemym filmie. Mężczyzna znów usiadł na krawędzi łóżka, zabierając z szafki popielniczkę.

  • Nie śpisz...? – Usłyszał w ciszy pełnej dymu jej senny głos. Nie zdążył odpowiedzieć, kiedy do niego przywarła, zostawiając na skórze jego pleców wilgotne ślady ust.                                                                                         "Przeprowadzka"

 

 

O mnie

Muzyką zajmuję się od dawna. Jest to moja pasja którą staram się sukcesywnie rozwijać, zbierając doświadczenie i budując swój warsztat podczas realizacji kolejnych projektów.

Od roku 2007 działam muzycznie pod szyldem: „Latona”. Pozwoliło mi to wybrać drogę którą staram się podążać do dziś czyli tworzyć dźwięki w obrębie szeroko pojętej muzyki ilustracyjnej/ filmowej.

Social Media

Ważne informacje

Jeśli szukasz montażysty lub autora  tła muzycznego do filmu, słuchowiska lub gry komputerowej, napisz i przedstaw mi swój   pomysł.  Kto wie?  Być może zrobimy coś wspólnie.

Zapraszam do kontaktu: piotr.kusal at  onet.pl

Strona www stworzona w kreatorze WebWave.

Podpowiedź:

Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium

Ta strona została stworzona za darmo w WebWave.
Ty też możesz stworzyć swoją darmową stronę www bez kodowania.